-->

czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 26



 Wybaczcie moją długą nieobecność... jest tu jeszcze ktoś?

-Powiedz mi... Jak to jest grać w zespole? Jak to jest wydać płytę? No wiesz, być rozpoznawanym na ulicy, proszonym o autografy... Tyle dziewczyn oddałoby życie by być na moim miejscu... - Szepnęła Alex.
Izzy siedział rozwalony na kanapie w małym mieszkanku dziewczyny na obrzeżach miasta. Była ona typem osoby, która, mogłoby się tak wydawać, wyrwała się prosto z lat 60-tych, z jakiegoś zagraconego hippisowskiego busa wraz ze swoim kotem i przeniosła się w czasie o dwadzieścia lat do przodu by zamieszkać w LA. Jej mieszkanie było równie zagracone co owy Volkswagen. Na oknach wisiały ciężkie, kolorowe zasłony, na półkach stało pełno figurek Buddy. Na ścianach wisiały maski i czarno-białe zdjęcia. Kanapa stała w rogu, a na środku salonu stała wanna. W całym pomieszczeniu pachniało ziołem. Panował półmrok, a z kąta, w którym znajdował się stary adapter i stos winyli, wydobywał się cichy dźwięk utworu Rolling Stonesów. Dziewczyna leżała z głową na kolanach chłopaka paląc trawę, którą co chwilę przekazywała jemu. Wydawałoby się, że jest to najspokojniejsze i najbezpieczniejsze miejsce na ziemi zupełnie odizolowane od tego całego gówna, które znajdowało się tuż za drzwiami. Wystarczyło wyjść na minutę by poczuć tę skażoną atmosferę. Tu było inaczej, jakby czas stanął w miejscu.
-Nie wiem... - Odezwał się Izzy. -Spytaj Axla, ja tylko gram na gitarze rytmicznej... -Nie wiadomo, czy mówił poważnie, czy tylko pieprzył od rzeczy, jako że był już nieźle zjarany. Dziewczyna uśmiechnęła się i odwróciła głowę w jego stronę.
-Wydaję mi się - zaczęła. - Może oczywiście się mylę, ale to ty jesteś duszą tego zespołu... Tak sądzę właśnie. Bez ciebie to nie byłoby to samo. Axl to miły gość, Slash też, jednak ty... Jeśli kiedykolwiek odejdziesz z Guns N' Roses, zakończy się pewien etap.
Stradlin, ze względu na swój stan, wziął sobie jej słowa bardzo do serca. Dotarły one do niego bardziej, niż tak naprawdę powinny. Miała rację. Gdyby ktokolwiek odszedł z tego zespołu zakończyłoby się coś bardzo dużego. W końcu Gunsi mają niebawem wstrząsnąć światem. Postawić go do góry nogami i już nigdy nie odwrócić. Nie chciał aby stan zespołu się zmieniał. Jest idealny, pięciu zbuntowanych chłopaków przeciwko całemu światu. Życie chwilą. Jeśli to się kiedykolwiek zmieni, wtedy odejdzie. Nie dla niego ogromne sceny, kilkusettysięczna publika i kontrakty na kupę kasy...
-Spalimy jeszcze jednego? -Spytał Izzy. -Sytuacja w zespole jest kiepska, ktoś bawi się w Boga próbując rozwalić związek... -Tego nie powinien był powiedzieć. -Próbując zastraszyć nas wszystkich.
Dziewczyna zainteresowała się.
-Co masz na myśli mówią "zastraszyć"? -Zapytała.
Brunet potrzebował chwili na zastanowienie się czy aby na pewno powinien jej o tym mówić. Z drugiej strony, dlaczego nie miałby? W końcu są razem, do cholery, on też ma prawo się z kimś tym podzielić.
Opowiedzenie całej historii, pomijając drobny szczegół jakim jest związek Axla ze Slashem zajęło mu niecałe pół godziny. Alex słuchała go uważnie. Widząc jego zestresowanie w oczach przerwała mu jednak:
-Hej, chcesz się pieprzyć?
Była to rzecz, jaką chłopak kochał w niej najbardziej - spontaniczność. Oczywiście nie sposób było odmówić.

Slash przeskoczył przez barierki do odbijania biletów w metrze i co sił w nogach pobiegł do stojącego właśnie pociągu. Choć pokonał pięć przystanków w niecałe 10 minut wydawało mu się, że akurat dzisiaj metro jeździ wyjątkowo wolno. Ignorując spojrzenia pasażerów -zwłaszcza dziewczyn- siedział niespokojnie tupiąc nogą. Założył na głowę kaptur przez co włosy zasłaniały mu już całą twarz. Mogłoby się wydawać, że chłopak już zupełnie nic nie widzi. Gdy wreszcie doczekał się swojej stacji miał już w głowie tylko jedną myśl: "oby Axl się tylko nie wykrwawił".
Hellhouse cechowało się tym, że nikt nawet nie raczył zajrzeć do Rudego podczas gdy on pocięty leżał na ziemi. Każdy miał każdego w dupie do czasu, kiedy nie znajdował się w salonie czy kuchni. Z jednej strony fajnie było mieć swój spokój, z drugiej można było czuć się cholernie samotnie w pełnym ludzi domu. Tworzyli jedną całość, jaką był zespół, jednak sporo ich dzieliło. Slash biegł w stronę mieszkania. Dostał cholernego deja vu gdy uświadomił sobie ile razu już przemierzał tę trasę w obawie o swoje rude kochanie umierając ze zmęczenia. Biegnąc usłyszał wołanie. Nie był w stanie rozpoznać czy to głos kobiety czy mężczyzny, ale wołało jego imię. Nie miał czasu jednak się odwrócić, za bardzo bał się o Axla. Dotarł do drzwi i szarpnął za klamkę. Wbiegł na górę.
-Axl? -Krzyknął na widok leżącego w kałuży krwi chłopaka. Podszedł niepewnie do niego i uklęknął.
Rose był przytomny. Na widok chłopaka rozchylił lekko usta jednak nie był w stanie niczego powiedzieć. Był bardzo osłabiony i blady. Slash wziął go na ramiona i zaniósł na łóżko. W oczach stanęły mu łzy. Przełknął głośno ślinę i gdy tylko poczuł, że wraca mu głos krzyknął:
-Niech ktoś, do cholery, zadzwoni na pogotowie!
Głaskał Rudzielca po czole.
-Obiecuję, że nigdy nie przestanę cię kochać. Nigdy. Nie wybaczyłbym sobie tego gdyby coś ci się stało... Nigdy cię nie opuszczę, obiecuję. -Szepnął mu do ucha.
Siedzący na dole Steven chwycił za telefon i nawet nie wiedząc po co, zadzwonił po karetkę. Obstawiał za dużo dragów czy coś w tym rodzaju, jak to zwykle u Gunsów bywało.
Zaciekawiony pobiegł na górę, po drodze spotykając Duffa i Heder, których też zaniepokoiły krzyki.
Gdy tylko weszli do pokoju dziewczyna wydała z siebie cichy jęk i zemdlała. Było to dla niej zdecydowanie za dużo: najpierw mama, teraz widok krwi i ran na ciele Axla. Duff położył ją na łóżku i przemył twarz zimną wodą. W tym czasie Steven wypytywał nerwowa Slasha o szczegóły. Ten jednak nie skory do rozmów, odpowiadał monosylabami. Po piętnastu minutach przyjechała karetka. Dwóch lekarzy wyniosło Rudzielca z domu.
-Ja muszę z nim jechać! No kurwa muszę! -Protestował Slash gdy w karetce powiedziano mu, że ma zostać.
-Proszę pana, nie jest pan jego rodziną, tak? Proszę zostać w domu, jutro od godziny ósmej są odwiedziny. Gdyby coś się działo poinformujemy pana telefonicznie. -Powiedział ostatecznie kierowca i odjechał.
Gitarzysta poczerwieniał. Ze złości zaczął kopać kamienie leżące na trawniku. Steven zaczął go ciągnąc w stronę drzwi tłumacząc mu, że przecież Axlowi nie będzie lepiej tylko dlatego, że Slash tam będzie, że lekarze się nim zajmą, a jutro z samego rana pojedzie do niego i będzie siedział do pierdolonej 19, bo właśnie wtedy kończą się odwiedziny.

-Już ci lepiej? -Spytał Duff trzymając na czole dziewczyny zimny okład.
Heder obudziła się po niespełna godzinie.
-Tak, przepraszam... Ja po prostu... -Próbowała coś z siebie wydusić.
Chłopak zasłonił jej usta. Nie powinna teraz nic mówić. Jest przemęczona i zestresowana. Powinna odpoczywać.
Nie trwało jednak długo gdy zadzwonił telefon.
Dziewczynie zaświeciły się oczy, McKagan bardzo dobrze wiedział o co chodzi: miała nadzieję, że to jednak jej mama. Podał jej słuchawkę.
-Halo? -Szepnęła dziewczyna. -Tak to ja, babciu...
Chłopak popatrzył na nią z troską.
-Tak... Tak, wiem. Co? Wszystko dobrze? -Mówiła złamanym głosem. -Jak to? Babciu! Nie, nie, nie... To nieprawda... Dlaczego...? Halo? Babciu, słyszysz mnie?
Z słuchawki dobiegały szumy. Po chwili usłyszała jednak głos. Był on bardzo gruby i niski, kojarzył jej się z filmami, w których przestępcy grożą przez telefon miksując swój głos, aby nikt ich nie rozpoznał.
-Słuchaj mnie teraz uważnie. -Powiedział. -Nie oddawaj słuchawki Duffowi bo źle to się skończy. -Skąd on wiedział, że siedzi obok Duff?! -Jak widzisz, nie jest dla mnie problemem pozbyć się jednej osoby. Nie będzie też problemem pozbyć się innych. Jeśli nie chcesz aby więcej twoich bliskich skończyło tak jak twoja matka, zostaw Duffa i wyprowadź się z Hellhouse na zawsze. Rozumiemy się?! Odpowiedz: "tak" lub "nie".
Heder przełknęła ślinę.
-T...tak. -Odpowiedziała drżącym głosem.
-Grzeczna dziewczynka, a teraz pożegnaj się ładnie z babcią i nie mów o tym nikomu.
Dziewczyna wyszeptała ciche "cześć babciu" i upuściła słuchawkę.
Zmartwiony chłopak popatrzył na nią pytającym wzrokiem. Heder była sparaliżowana strachem. Nie mogła się ruszyć. Po policzkach pociekły jej łzy.
-Co sie stało? -Zapytał.
Nie wiedziała od czego zacząć. Nie wiedziała, czy powinna mówić o telefonie.
-Posłuchaj, Duff... "X" zabiło... zabiło mi... mamę.
Po tych słowach zapadła grobowa cisza. Chłopak przyciągnął ją do siebie i przytulił najmocniej i najczulej jak tylko potrafił. Leżeli tak w bezruchu kilka godzin. W końcu dziewczyna zebrała w sobie dość odwagi by powiedzieć:
-To jeszcze nie wszystko. Rozmawiałam przez telefon z "X".
Chłopak skamieniał.
-Powiedziało, że mam się wyprowadzić i już nigdy nie wracać jeśli nie chcę by coś stało się innym moim bliskim... -Szepnęła.

Slash siedział w pokoju i ręcznikiem wycierał krew z podłogi. Martwił się strasznie i odliczał każdą minutę do czasu kiedy będzie mógł zobaczyć Axla. Nie potrafił się już na niego gniewać. Ani o ukrywanie choroby ani o zniszczenie swojego ciała. Był smutny i zmęczony. Bał się. Bał się o Rudego i o to, do czego jeszcze zdolne jest "X". Zdolna! Bo to przecież kobieta. Sprzątając zauważył kartkę pobrudzoną krwią leżącą na ziemi. Pierwszą jego myślą było oczywiście, że to kolejna wiadomość od "X". Jednak się mylił.

"Kiedy mówisz sam do siebie
i nikogo nie ma w domu"

...

Drogi Slashu,

Slashie... Wróć do mnie. Po prostu wróć.

Po policzkach Gitarzysty pociekły łzy. Obiecał mu, że już nigdy go nie zostawi, że już nigdy nie przestanie go kochać. Zrobiło mu się strasznie gorąco więc otworzył okno. Po niecałej minucie, jak na zawołanie wleciał kamień. Slash podszedł do niego i podniósł z podłogi. Do kamienia przyczepione było małe pudełko. Otworzył je. Znalazł tam kosmyk uciętych rudych włosów i karteczkę.
Kiedy "X" zdążyła obciąć mu włosy?! W chłopaku rosła agresja. Gdyby teraz "X" tu była, zabiłby ją bez zastanowienia. Wyciągnął kartkę.

"Wołałem/am cię kiedy biegłeś... Wystarczyło się odwrócić, a wiedziałbyś kim jestem... owieczko.

ps: Nie składa się obietnic, których się nie dotrzyma... -X"